niedziela, 19 lipca 2015

[6.Krwawa Twarz]

Siedzę na świetlicy i pomagam Will'owi w doglądaniu pacjentów. W szczególności skupiłem się na jednym z podopiecznych. Violet. Przyglądała się  Wood'iemu, który walił głową w okno. 
-Ej Malik! Obudź się. - Potrząsnął moim ramieniem William. 
-Sorry zagapiłem się. Co jest? 
Chłopak skinął w stronę drzwi, więc powędrowałem tam wzrokiem. Zobaczyłem jak Thredson wprowadza na salę jakiegoś pacjenta. Sadza kobietę na krześle po czym zawraca z powrotem do wyjścia uprzednio rzucając mi 'miły' uśmiech. 
-Ile jeszcze porwie pacjentów? I dlaczego nikt tego nie zauważa? 
-Spójrz na to tak... - chłopak rozgląda się po pomieszczeniu aż zatrzymuje wzrok w jednym punkcie. - Zauważyłbyś gdyby on- wskazał na mężczyznę, który kołysze się w rytm znienawidzonej przeze mnie piosenki. - zniknął? 
-N-nie - za jąkałem się zdając sobie sprawę, że może wrócić tu Thredson i zabrać tego bezbronnego chłopaka. 
- Właśnie.  Zaledwie 2 minuty temu nie wiedziałeś, że ktoś taki istnieje. On bierze na cel osoby, które nie mają rodziny..., którymi nie interesują się media. 
I tu ma racje. Amy teoretycznie nie miała rodziny. Rodzice od dawna nie żyją. Wnuków ani dzieci nie ma. Został jedynie mąż, który oddał tu Amy. Ale nigdy jej nie odwiedza. Kobieta miała po prostu schizofrenię. Nikogo przez to nie zabiła. Więc media nie wchodziły w grę. Ale czy to znaczy, że Thredson mógł zrobić jej krzywdę?! 
-A ona... - wskazał na Violet przy, której siedziała teraz Peepar - Zauważyłbyś gdyby ona zniknęła? 
-Oczywiście. 
-Media się nią interesują. Sherman nie może się od nich odpędzić. Każdy w tej instytucji ją zna zwłaszcza po wczorajszym poranku ... Więc o nią możesz się nie martwić. Gdyby znikła wszyscy to zauważą, a Thredson nie chcę problemów. 
-Sherman... Myślisz, że ona o tym wszystkim wie? - zapytałem wciągając dym do płuc. 
-Nie mam pojęcia Zayn 
Usłyszałem krzyk i zobaczyłem jak jakiś ochroniarz obezwładnia Peepar. Zostawiając wystraszoną Violet na kanapie. 
*Violet Pov *
Nadeszła pora obiadowa. Wpatruje się w papkę na mojej tacy. Przegotowane ziemniaki, coś co pozornie przypomina mięso, a wszystko dopełnia zielony groszek. Ostatecznie decyduje się na warzywo. Grzebie w talerzu  rozglądając się po pomieszczeniu. Mój wzrok zatrzymał się na oknie. Oddałabym wszystko żeby wyjść na dwór i zaczerpnąć świeżego powietrza. Tu powietrze wydaje się ciężkie, gęste duszę się tu.
***
W raz z 'moim' ochroniarzem William'em przymierzam ponury korytarz. Idąc z mężczyzną ramię w ramię mijamy dwie pielęgniarki. 
Ciekawość daje za wygraną więc wytężam słuch. 
-Słuchałaś dziś radia? 
-Nie, a powinnam? 
-Po ulicach Londynu spaceruje jakiś morderca. Policja jeszcze go nie zidentyfikowała ale nazywa siebie krwawą twarzą. Każą zamykać drzwi, gasić światła oraz nie wychodzić z domu po godzinie 20 i ma zostać wniesiona godzina policyjna. Katherine czy wyobrażasz to sobie, że on może być nawet tu w okolic... 
Kobiety były już za daleko abym mogła jeszcze coś usłyszeć. Morderca? Moje serce przyspieszył, a oddech zwiększył tępo. 
-Wszystko dobrze? 
Podążyłam za głosem i odnalazłam stojącego przede mną zdezorientowanego Will'a. Od jakiegoś czasu stoję w miejscu z nieobecnym wzrokiem wbitym w przestrzeń co mogło go zaniepokoić. 
-T-tak jest w porządku 
zaczęłam pocierać przedramię wierzchem dłoni w skutek czego syknęłam zapominając o ranie. 
-Wydaje mi się, że  trzeba już to zmienić... 
Spojrzał na bandaż krzywiąc się przy tym lekko. Zerknęłam w to miejsce i wydałam wargi w niezadowoleniu napotykając przesiąknięty krwią opatrunek . ***
Przycupnęłam pod ścianą z podkulonymi nogami .
Nie mogę zapaść w sen ze względu na fakt, że po ulicach Londynu bezstresowo spaceruje morderca. Lecz mój strach jest zbędny, przecież krwawa twarz nie pakował by się sam do psychiatryka. Tak myślę. Mam rację prawda ? Przechodzę krótki dystans do okna. Wzdłuż instytucji ciągnie się ulica oświetlona ledwo działającymi lampami.Za ulicą rośnie długi las. 
Deszcz dodaje mroczności temu krajobrazowi. Wzdycham cicho podpierając się o zimny parapet i zmagam się z smutkiem. No właśnie... smutek... to uczucie, jak gdyby się tonęło , jak gdyby grzebano Cię w ziemi. Zanurzam się w wodzie, która ma płowy kolor rozkopanej gleby. Każdy oddech dusi. Nie ma niczego, czego można by się przytrzymać, niczego, w co można by się wbić pazurami. Nie ma wyjścia, trzeba odpuścić.
Jestem skazana na siebie. 
Moją uwagę przykuł mężczyzna stojący pod latarnią. Na głowie miał kaptur co utrudniało mi rozpoznanie jego twarzy ale mogłam dostrzec, że mężczyzna patrzy... na mnie. 
___________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz